W całym przemyśle, w procesach produkcji, większość odpadów jest odzyskiwana. Np. przy obróbce metali, powstaje mnóstwo wiór metalowych, których wyrzucenie na śmietnik było by po prostu nieopłacalne dla producenta wyrobu, było by marnotrawstwem. Zakłady wytwarzające przedmioty z drewna, przerabiają lub sprzedają wióra drzewne. Elektrownie z odpadów z filtrów dymu robią gips, setki ton gipsu. Z hut powstaje żużel. Zużyte opony przerabiane są na nowo, obojętnie czy rowerowe czy od ciężarówek kopalnianych. Jeszcze do tego dochodzą np. gazety, czyli makulatura etc., elektrośmieci przerabiane są na plastikowe granulaty.
Innymi słowy, recykling jest potrzebny, ekonomicznie uzasadniony. Oczywiście, jest oczywiste że wielu produktów lub odpadów nie da się do końca poddać recyklingowi.
Dodam że absolutnie nie jestem związany z żadnym recyklingiem i moja wiedza na ten temat jest ogólna. Wszakże ta wiedza i rozsądek przeczy tezie artykułu autora, jakoby recykling był oszustwem. "Recykling-magiczne słowo dla ogłupiania ludzi". Czy ludzie dają się ogłupiać tym słowem? Czy kupując telewizor, ludzie kierują się najpierw polityką recyklingu producenta, czy może najpierw stosunkiem ceny do jakości? Czy kupują piwo w butelce, bo jest bardziej ekologiczne niż z puszki, czy dlatego że jest nieco tańsze, butelkę można wymienić i do tego nie śmierdzi metalem?
Co do tematu i ogólnych tez nt. planowanej nieprzydatności, to poniekąd ma autor rację, lecz nie jest to nic nowego - temat znany jest od lat. Niestety, takie czasy.
Natomiast fortuna kołem się toczy. Sądzę że w pewnym momencie niektórzy producenci z udziałem marketingowców, o eureko, wynajdą urządzenia, np. odkurzacze, które będą reklamowane jako odkurzacze na dziesięciolecia, choć sporo droższe. Za to ekskluzywne i markowe.
No, może nie absolutna, ale większość przykładów to spekulacje.
Autor wyciąga wnioski z określonych zdarzeń, ale wnioski te są najczęściej błędne. Bardzo chciałbym wiedzieć czy autor jest inżynierem. Jeśli tak, to na której uczelni uczono go (jak to pisze) projetowania na zaplanowaną nieprzydatność.
Jeśli pracuje jako inżynier, to prosił bym o napisanie nam w jakiej to firmie i jakie produkty osobiście projektuje pod "szybką nieprzydatność".
Autor wie że dzwonią (no bo rzeczy się psują), ale nie ma pojęcia w którym kościele.
Zacznijmy od żarówek. Akurat to może być prawdą, ale jest jedynie wyjątkiem. Trzeba koniecznie dodać, że obecnie podobna zmowa zakończyła by się nawet bankructwem firm. Jest ona po prostu nielegalna i udowodniona grozi ogromnymi karami finansowymi a więzieniem dla zarządu. Tzw. przepisy antymonopolowe.
Zostawiając żarówki w spokoju, czy ktoś zaprojektował drukarkę HP z myślą o jej szybkim zepsuciu? Mało prawdopodobne. Akurat tutaj mamy dwie sytuacje.
Pierwsza - drukarki, zwłaszcza w USA i Europie sprzedawane są poniżej kosztów ich produkcji. By zminimalizować koszty produkcji - dotyczy to większości produktów - wprowadza się rozwiązania i materiały tak tanie jak tylko jest to możliwe. O tym że tanie jest drogie... właśnie autor się przekonał. Mojemu bratu wysiadła niedawno piła mechaniczna niemieckiej firmy Stihl. Ponieważ nie była to wersja profesjonalna, a jedynie dla zwykłego użytkowniaka, wysiadły w niej łożyska. Konkretnie - stopiły się plastykowe koszyki w łożystkach. Na silnikach i łozyskach obaj z bratem się znamy i doskonale wiemy co się stało. Aby zaoszczędzić 4 centy na pile (dosłownie 4 centy!) nie użyto droższych łożysk z metalowymi koszykami. Czy testowano te piły z koszykami plastykowymi? Oczywiście! Ale testy nie były prowadzonych w tak zapylonym środowisku w jakim brat korzystał z piły, więc troszkę wyższa temperatura pracy silnika wystarczyła by je stopić. Ponadto produkt konsumencki testowany jest na tych 300 godzin pracy i koniec. Nie zakłąda się dłuższego jego użytkowania, ale nie z powodu zmowy, a z powodu morderczej konkurecnji cenowej. NAJCZĘŚCIEJ nie da się za tę samą cenę wyprodukować produktu który przepracuje bezawaryjnie 1000 godzin i tego który przeżyje jedynie 300.
Dochodzi tutaj psychika konsumenta. Bez względu na to co konsument deklaruje po awarii, kiedy przychodzi do zakupu, wybiera produkt tańszy. Jeśli ty go nie masz, a ma twój konkurent, to zgadnij czyj produkt zostanie zakupiony. Mój brat też "zaoszczędził" 200 dolarów na pile...
Wracając do drukarki HP... Cena drukarki nie odzwierciedla jej kosztów produkcji. Producenci drukarek nie zarabiają na drukarkach, a na tuszu do tych drukarek. Oczywiście starają się produkować te drukarki najtaniej jak potrafią, swego rodzaju jednorazówki nie projektowane pod naprawę (co naprawdę obniża koszty), ale wciąż sprzedają je ze stratą. Dlatego cena nie sybsydiowanej części, na którą zresztą nałożona jest zawsze wysoka marża, wydaje się tak wysoka przy cenie drukarki.
Ze zmową czy nie, żywotność produktu określona jest przez gwarancję. Żaden producent nie testuje i nie projektuje produktu na dłuższe życie niż okres gwarancyjny. Wszystko ponad gwarancję to bonus, albo jak to nazwał autor: zaplanowana nieprzydatność.
Ale i tu są wyjątki. Jeśli przepisy lub konkurencja zmuszają, wtedy i projektuje się i testuje się na znacznie dłuższe życie niż gwarancja.
Przykłądem tego są samochody osobowe. Czy ktoś pamięta jakimi psujkami były samochody 20 lat temu? Jak szybko wymagały generalnych remontów ich silniki i przekładnie. Jak to nikt o zdrowych zmysłach nie wybrał się w podróż bez skrzynki z narzędziami w bagażniku?
Właśnie konkurencja z Japonii zmusiła producentów na całym świecie by podwyższyć zarówno jakość jak i żywotność swoich produktów. W przeciwnym razie wszyscy kupowali by Made in Japan. Nie odbyło się to za darmo jak niektórzy myślą. Za tę wyższą jakość wszyscy płacimy. Samochody dzisiaj są znacznie droższe. No ale obecny standard to 100 tys mil, czyli 160 tysięcy kilometrów. Tyle samochód musi w Ameryce przejechać bez zaglądania pod maskę. Jeszcze 20 lat temu nie do pomyślenia...
Rzeczywiście planuje się (projektuje się) nieprzydatność... konkretnych podzespołów. Tyle tylko że w zupełnie innym celu niż to opisuje autor. Jest to jednak wyższa szkoła jazdy, niedostępna dla większości małych firm lub kiepskich inżynierów. Tak... kiepskich...
A wszystko zaczęło się... znów od Japończyków.
Dosyć dawno temu, Japończycy doszli do słusznego zresztą wniosku, że jeśli produkt posiada jakiąś piętę Achillesa, która limituje jego żywotność, a pięty tej nie da się zlikwidować w sposób na tyle tani by był on racjonalny, to wkładanie do wyrobu pozostałych podzespołów znacznie przewyższających swą żywotnością tę wspomnianą piętę, jest zwykłym marnotrastwem. Jaki pożytek będzie miał ktoś z domu w którym dach i sciany przetrwają 100 lat, jeśli jest pewnym że fundamenty rozsypią się już po pięćdziesięciu i cały dom i tak runie?
Mówiąc o pięcie Achillesa, nie mówię o zespole który jest tak zaprojektowany by był okresowo wymieniany.
Dlatego racjonalnie zaprojektowany wyrób powinien być tak zaprojektowany, by żywotność wszystkich jego głównych podzespołów była mniej więcej taka sama. Nie krótsza niż zaprojektowana, ale nie wiele dłuższa. No chyba że jest to traktor Johna Deere który z założenia ma przechodzić w spadku z ojca na syna a później na wnuka, i zawsze zapalać od pierwszego przekręcenia kluczyka. Jednak taka filozofia projektowania oznacza, że u Johna Deere wszystko jest ogromnie przeprojektowane, przewymiarowane, ciężkie, więcej spalające paliwa, no ale i tak każdy rolnik chciałby totot mieć. Tyle tylko że cena jest dwukrotnie wyższa niż traktora koreańskiego który przepracuje 10 tysięcy godzin i wszystko w nim padnie.
Nie każdego stać na Johna Deere... i w tym właśnie jest szkopuł producenta. Stworzyć ci to co chcesz, więdząc że i tak kupisz tanią chińszczyznę, czy jednak z chińszczyzną konkurować... kosztem jakości?
Dlatego drogi użytkowniku, zanim dokonasz zakupu, poszperaj nieco w internecie i dowiedz się na jak długie życie produkt jest zaprojektowany (na przykład ile stron ma wydrukować bezawaryjnie). Jeśli wersja do użytku amatorskiego, czyli sporadycznego, jest dla ciebie niewystarczająca, kup wersję profesjonalną... jeśli cię na to stać.
Nic nie ma za darmo.
Mój brat nauczony doświadczeniem z piłą, niedawno kupując samochód dopłacił $2000 i zamiast VW kupił Subaru. Niby ta sama klasa samochodów, ale chyba te dodatkowe $2000 będą najlepszą inwestycją jaką zrobił. Założę się że jeszcze za 15 lat nie będzie szukał innego samochodu... ani mechanika.
Dziękuję, za wpis. Autor ukończył Politechnikę Warszawską i w moich czasach przedmiot ten nosił nazwę "niezawodność" Część tego przedmiotu właśnie obejmowała określenie średniego czasu przydatności produktu.
To co opisałeś w sprawie piły jest klasycznym przypadkiem planowanej nieprzydatności produktu. W produkcie zainstalowano część o znacznie niższej trwałości, która eliminuje całe urządzenie, choć jak mówisz różnica w kosztach części znacznie trwalszej od zastosowanej była znikoma. Planowaną nieprzydatnością produktu jest również informacja, produkt przeznaczony na 300 godzin pracy.
W przypadku opisanej drukarki HP, serwis HP stosował wtedy zasadę ryczałtowego kosztu naprawy, który wynosił dla mojej drukarki 70% wartości nowej o zbliżonej wydajności i wyższych parametrach. Nie ważne było co ma być naprawione, był ryczałt i półroczna gwarancja. W tym przypadku planowaną nieprzydatnością produktu był ten ryczałt. Jego wysokość zależała od tego, czy jest to model jeszcze występujący w sprzedaży czy już nie. Stąd właśnie nawet drobna awaria eliminowała produkt z użytkowania.
Produkt produkowany jest na określony czas pracy, czyli planowana jest jego żywotność.
Faral
Jak w piosence "Mury" Jacka Kaczmarskiego, jestem jako ten śpiewak co także był sam. Cześć pamięci Jacka Kaczmarskiego.